piątek, 4 września 2015

Tekst rocznicowy

W ostatnich dniach z kilku źródeł wpadł mi w oko tekst o podróżnikach i ich kłamstewkach, promowanych za pomocą socjal mediów. O tym, że pokazują piekny świat i jak sie nim cieszą, a prawda i cena jaką płacą jest taka, że budzi współczucie i żal, bo pracują czyszcząc toalety, przerzucając gnój czy gruz. Serio? Postanowiłam się odnieść, bo wszyscy podróżujący długo znaleźli się w tym worku, więc chcę zapewnić przyjaciół i rodzinę, że gnoju nie przerzucam i że u mnie jest wciąż bardzo OK. Dzisiaj też mija dokładnie półtora roku odkąd wyszłam z domu, planuje w ciągu najbliższego pół wrócic, a że już jeden powrot miałam w planach to trzymam się teraz wersji 'zobaczę i postaram się'. Jak ja to robie, że wciąż jadę? Sama unoszę brwi ze zdziwienia, że to wciaz możliwe. Tak, praca po drodze jest tym, co ratuje mój budżet podróżnika i kilka innych elementów, o których będzie dalej. 

I tekście wymienione są najgorsze z możliwych prac jakich się można podjąć i zastanawia mnie czy rzeczywiscie tylko przerzucanie gnoju i szorowane toalet wchodziło w grę u autorów How Far From Home (#HFFH)? Kwalifikacje, a moze upodobania? Nie wiem czy mam az takie szczeście, że wszędzie gdzie pracowałam (Hawaje, Nowa Zelandia, Australia, Malezja) robiłam to co umiem najlepiej, co też jest moją pasją: gotowalam, piekłam, tworzyłam menu śniadaniowe. Miałam pracować też jako social media executive dla Rainforest Camping na wyspie Perhentian, ale podtopilam iPhona wiec wróciłam do gotowania. No i na Hawajach zostałam farmerką, bo tam główny moim zajęciem była praca na eko farmie (bez gnoju, ale z kurami), chociaż w ramach tej pracy też gotowałam/piekłam 'towar' na Farmers Markety. Tak sobie pomyślałam, co ten tekst ma na celu? Może sprawić żeby poczuli się lepiej, wszyscy którzy nienawidzą swojej pracy, marzą żeby rzucić wszystko, sa prawie o krok i bum.  Jak nie starczy kasy (a nie starczy) to trzeba szorować toalety, przerzucać gruz i gnój. Nie, nie trzeba. Trzeba przygotować sie wczesniej i zastanowić. Opcji jest całe mnóstwo sa też strony, które w tym pomagają jak helpex czy wwoof. Tak, nie we wszystkich miejscach pracowałam za wynagrodzenie, które wydałabym na mieszkanie i wyżywienie. Czasem był to prosty schemat: 4-6 godzin codziennej pracy (weekend wolny) za 'wikt i opierunek'. Pozostaje cała masa czasu na robienie pięknych zdjęć i dzielenie sie nimi na Instagramie i Facebooku. Kłamstwo? Nie widęe szczególnej różnicy miedzy robieniem zdjęć po pracy/z pracy w Warszawie, a zdjęciami zrobionymi na Borneo, chodzi mi o urodę zdjecia, pokazanie najlepszego momentu/ów z dnia, nie co na nim jest, bo wiadomo zdjęcia duriana w Warszawie się nie zrobi. 'Iluzję' można tworzyć wszędzie, nawet nie ruszając sie z domu. 

Szczerze wolę pozory pięknego życia, jedną piekną minutę z całego dnia, jeśli ktoś chce się nią podzielić. Zawsze i wszędzie można znaleźć brzydotę, smutnych ludzi, bure niebo, mogłabym podzielić się światem o jakim Wam się nie śniło generując współczucie i żal. Wybieram to co piękne i inspirujące, świadomie. 

Był taki eksperyment na Fecebooku, który wzburzył większość. Polegał on na tym, że część fejsbukowiczow nieświadomych udziału w eksperymencie, podzielono na dwie grupy. Jednej ograniczono dostęp do nagatywnych, wulgarnych  i nienawistnych treści. Druga miala ich w znaczący sposob więcej na swoich wallach. Oczywiscie wszystkie negatywne treści były generowane przez znajomych, nie z obcego źrodła. I co? I okazało sie, że ci narażeni na nagatywne treści sami zaczęli wiecej takich udostępniać, byli przygnębieni i skłonni do depresji. A ci którym ograniczono te negatywne treści zachowywali się zupełnie odmienne, dzielili się tym co pozytywne, byli optymistyczni, pewnie też bardziej szczęśliwi. Od momentu kiedy przeczytałam o tym doświadczeniu marzę o tym, by tak było na stałe. W całym internecie, bez hejtu i jadu. Jako świadoma jednostka zaczynam u siebie, staram sie generować to co sama chętnie zobaczę/przeczytam. Słabe i brzydkie momenty do zdokumentowania też mam, codziennie. Ludzi, miejsca, kupione jedzenie niewypał, ale nie chcę ich rozpamiętywać. Brzmi nudno? Dla mnie OK. Naiwnie chociałabym żeby wszyscy brali odpowiedzialność za słowa i obrazy, które wypuszczają ze swojego smartphona czy komputera. Nawet jak ma sie odmienne zdanie to jest to kwestia formy jaką to zdanie/opinia przybierze. 

Podróżować mozna tanio, za darmo się nie da. To jest splot szczęścia, dobrych ludzi, przemyślanych decyzji, zdrowia, zaakceptowania okoliczności i bardzo świadome wydawanie pieniędzy. Tych zaoszczedzonych w kraju i tych zarobionych po drodze. Od ponad roku nocuję w hostelach, pokojach wieloosobowych. Brzmi koszmarnie, w rzeczywistości nie jest takie złe. Jest przede wszystkim tanio i owocuje fajnymi znajomościami. Nie pamiętam też kiedy jadłam obiad w 'prawdziwej' restauracji. Też mogłby być to powód do smutku, ale nie jest: odkrywam niesamowicie pyszny i tani street food, czesto gotuję sama robiąc eksperymenty na lokalnych warzywach i owocach, ekscytuję sie targiem. I niczego nie żałuję, no może kilku za długich pobytów w dużych, hałaśliwych miastach. Jestem sporo starsza od wszystkich spotkanych po drodze podróżników wiec czesto mam refleksje, że za późno się w tę podróż wybrałam. Ale z drugiej strony jak analizuje kiedy wczesniej mogłabym to wychodzi, że nigdy. Wiec dźwigam dalej ten plecak i cieszę się każdym dniem. Bardzo. 

I to jest dobry moment na zilustrowanie tego tekstu moim ulubionym zdjęciem. Już dawno chcialam się nim podzielić, bo jest stare, jeszcze z wiosny w Nowej Zelandii. To jest ilustracja do 'wszystko jest względne' i zależy od perspektywy. Piękne róże przy toalecie, miedzy wejściem damskim po prawej i męskim po lewej. Tak piękne te róże, że co chwila ustawiają sie przy nich grupki Japończyków w ciasnym kadrze, tak żeby wiadomo czego ma nie widac. Kibla. Ciekawe to, myślę sobie i w zachwyca mnie ta... iluzja? Kłamstwo? Przecież wiadomo gdzie te róże. Robimy to wszyscy, ci którzy dzielą się swoją rzeczywistością, siedząc na etacie w Warszawie czy w autobusie przez Borneo.

Borneo, Malezja, Wrzesień 2015

piątek, 31 lipca 2015

Małpa, banan, kij.

Pojechłam oglądać małpki. W Ubud jest takie miejsce, dżungla ze świątynią i 600 szarych małpek pozbijanych w małe grupy i większe społeczności. Monkey Temple. Monkey Forest. Wszyscy lubią oglądać ten cyrk więc jest dużo turystów. A że przy okazji można zrobić na nich interes to sprzedaje się banany na sztuki i w kiściach. Straganu z bananami pilnuje pani z kijem, czasem dwie panie. Sprzedają banany i nie informują z czym za chwilę turysta będzie się mierzyć. Sadowię się wygodnie na murku żeby obserwować. Ze mną obserwują małpy. Widzą kto kupuje i gdzie chowa banany. Nie raz oberwały kijem więc do straganu małpy nie podchodzą. Nie muszą. Większość ludzi myśli sobie 'Dam małpce banana' i odchodzi od stoiska w podskokach nie rozglądając się na boki. Nawet nie zdąży sobie wybrać małpki, małpka wybiera. Podchodzi i albo wyciąga banany z ręki, albo z kieszeni albo z plecaka. Zaskoczenie u turysty jest duże. To małpa potrafi odsuwać zamki, rozpinać guziki? Potrafi.

Piękna dziewczyna w kusych spodenkach na gumkę kupuje dwa banany. Dla dwóch najładniejszych małpek. Odchodzi ścieżką i widzę jak na dwóch nogach idzie za nią pokaźny samiec. Łapie za spodenki lewą ręką ściągając je do kolan i odsłaniając kształtną pupę z kusych majtkach. Prawą próbuje wyciągnąć dwa banany z jej ręki. Dziewczyna jest zaskoczona, jednocześnie próbuje podciągnąć spodenki i nie oddać bananów. To nie dla niego. Małpie się to nie podoba. Szczerzy zęby. Panie ze straganu krzyczą 'Rzuć banany, rzuć baaaaaannnnany!!!'. Dziewczyna rzuca, małpa puszcza spodenki, gumka strzela, dziewczyna szybko je podciąga. Jeszcze szturchnięciem stopą probuje ocalić jednego banana, żeby odkopnąć go dalej, podnieść i zabrać dla innej małpy, ale duży samiec jej nie pozwala na tę sprytną akcję. 

Te małpy są wykarmione i zdrowo wyglądające. Po drodze do świątyni widze słodkie ziemniaki, kukurydze i papaje zamknięte w klatkach przed małpami. Jak przychodzi odpowiednia pora przychodzi pracownik, otwiera klatkę, sieka warzywa, owoce, rzuca na ziemię. Turyści się zatrzymują, podnoszą wybrany kawałek, żeby pokarmić małpki z ręki. I czasem robią bardzo głupie rzeczy. Jak starszy pan zachęcany przez dwóch kolegów "Weź kukurydzę i wyciągnij rękę wysoko do góry". Pan siada na ławce. Koledzy podają kawałek kukurydzy, pan wyciąga rękę w górę. Średniej wielkości sympatyczna małpka wspina sie po nim, wyjmuje kukurydzę z ręki, siada na gałęzi za nim. Koledzy dopingują dalej. Kolejny kawałek kukurydzy w ręce wyciągniętej wysoko w górę. Małpa siedząca za panem wyciąga mu ją z ręki bez wspinaczki, pomimo że jeszcze nie skończyła swojego pierwszego kawałka. Nie tak miało być. Koledzy dopingują znowu. Trzeci kawałek i chyba nadzieja, ze jakaś inna małpka pokaże swoje akrobatyczne umiejętności. Małpa na gałęzi z dwoma kawałkami kukurydzy sięga po trzeci, starszemu panu się to nie podoba więc zaciska w dłoni kukurydzę. Małpie też się to nie podoba więc go pogryzła. Pan sie zrywa na równe nogi, dopingujący koledzy otaczają go kołem, krew leci z małego i serdecznego palca. Nie mogę się nadziwić głupocie, bo szczepienia przeciwko wściekliźnie pan zapewne nie ma. 10 minut pózniej z megafonów w dżungli pani z fatalnym angielskim prosi o szczególną ostrożność przy karmieniu małp i mówi o zagrożeniu wścieklizną.

Kiedym mam już wychodzić z parku mijam rodziców dających małej dziewczynce banana w rękę i pokazują palcem w kierunku małej małpki, która siedzi jakieś 15 metrów od nich. Dziecko biegnie do małpki, a mi oczy robią się okrągłe jak talerze. Ze zdziwienia. I smuci brak wyobraźni.  Nagle twarzą w twarz z dzieckiem, jakby znikąd, staje najwieksza małpa z całej dżungli. Dzieciak chce dać banana tej małej małpce,
do której biegło, więc nawet nie myśli o oddaniu owocu dużej i agresywnej. Małpa wyrywa banana popychając dziewczynkę. Rodzice są na tyle daleko, że przyspieszają  kroku. Wystraszone dziecko, które dosyć szybki zbiera się z wywrotki i leci z płaczem do rodziców. Pewnie szybko nie da się namówić na karmienie zwierzątek. I tak sobie myślę, że ludzie nawet mogą być większą atrakcją w tym lesie, a zwłaszcza ich niefrasobliwość. 

Ubud, Bali, Indonezja Maj 2015


środa, 29 lipca 2015

Jakby początek. Dzień dobry!

Bardzo lubiłam pisać dla F5. Nie było w tym regularności, ale był zapał. Jednak czasem to za mało, gdy nadchodził tekst jakby przeterminowany. Chyba właśnie przez 'nieświeżość' niektórych zapisków współpraca nam stanęła. I nawet wiem gdzie - między Kalifornią a Nową Zelandią. Starałam się robić przesyłki najświeższe z możliwych, ale nie jest to łatwe jak dynamicznie się przemieszczam. Czasem kończyłam tekst już w innym kraju, chociaż emocje i opis były bieżące, ale miejsce już nie. Czasem czekałam na wenę. Wtedy to była amba niestety, bo musi wena przyjść, a amba przejść. A czasem sama redakcja kisiła mój tekst przez tygodnie, bo nie było jak go puścić w eter.

Jeśli ktoś mnie śledził tylko na F5 to myśli, że umarłam. Gdzieś w okolicach Wielkiego Kanionu. A tu proszę: mam się dobrze i już drugi rok w drodze. I tak sobie pomyślałam, jeszcze w Australii, że nie będę cisnąć F5 pomimo, że kocham. Odpuszczę, żeby pisać kiedy chcę, jak chcę, wrzucać nawet najstarsze suchary z zeszłego roku, jeśli mi przyjdzie na to ochota. Będę mieszać kraje i daty, bo mam cichą nadzieję, że te moje teksty są uniwersalne i czyta je sie dobrze bez względu czy zdarzyły się wczoraj w Pinang czy rok temu na Hawajach. Czy czytasz je dzisiaj czy przeczytasz w 2023, bo cytując za F5: ten feed jest o tym, co w jej trakcie (podróży dookoła Świata) Mila widzi, czuje i myśli. Chociaż będę tęsknić za "Mila, kiedy tekst?". 

A jaki piękny był mój feed i jakie fajne jest F5 można zobaczyć/poczytać tu:

Love, peace & Mila
George Town, Penang, Malezja
lipiec 2015